Temat niby powszechny – każdy wie coś, bo ktoś coś wspominał. Bo w wiadomościach mówili. Bo może pomóc lub wspomóc. Bo to szansa taka wielka. A zdrowotnie patrząc: bezpieczne i skuteczne to to jest? Tak konkretnie?
Pierwszy zabieg zapłodnienia pozaustrojowego zakończony narodzinami zdrowego noworodka miał miejsce w 1978 roku w Wielkiej Brytanii. W Polsce pionierem w tym zakresie stał się prof. Marian Szamatowicz, a pierwsze polskie narodziny dziecka z in vitro miały miejsce w jego klinice w Białym Stoku 9 lat po światowej premierze, czyli w 1987 roku. Od tego momentu rozwój Technik Wspomaganego Rozrodu nabrał tempa, by dziś móc pochwalić się metodami wielce zaawansowanymi z zakresu mikrochirurgii. Rozróżniamy wiele technik wspomagania zapłodnienia, począwszy od inseminacji domacicznej (wstrzyknięcie plemników do jamy macicy), poprzez transport samych gamet (komórek rozrodczych męskich i żeńskich) do jajowodu dając nadal możliwość samoistnego zapłodnienia, a kończąc na transporcie zarodków po 2-5 dniach od zapłodnienia „na szkle”, czyli in vitro właśnie. Kwalifikacja pary w kierunku dobrania odpowiedniej Techniki Wspomaganego Rozrodu zawsze rozpatrywana jest indywidualnie, w zależności od sytuacji medycznej.
Sam zabieg zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro) ma niewielki wpływ na zdrowie rodziców, gdyż zwyczajnie nie biorą w nim bezpośredniego udziału – tym zajmują się technicy i embriolodzy. Nie ma więc in vitro bez udziału osób trzecich. Ale, ale… Wpływ na zdrowie ma jednak cały okres przygotowania do tejże procedury: wymaga on dokładnego, medycznego usposobienia kobiety, noszącego nazwę stymulacji hormonalnej. Ma ona na celu wygenerowanie produkcji większej ilości pęcherzyków jajnikowych z komórkami jajowymi, które pobrane zostaną po osiągnięciu dojrzałości i wstrzyknięciu leku wywołującego owulację. Aż w 25% może wystąpić lekka forma zespołu hiperstymulacji jajników, nierzadko kwalifikująca do leczenia szpitalnego, a w około 2% – forma ciężka, mogąca zakończyć się zgonem.
Gdy pokonamy „kwestię przygotowawczą” przyszłej mamy, czeka nas zmierzenie się ze zwiększonym ryzykiem ciążowym, obejmującym m.in. poronienie, stan przedrzucawkowy, nadciśnienie, odklejenie łożyska przed czasem (ablacja). Gdy i to uda się pokonać łagodnie, pozostaje kwestia rozwiązania ciąży – najczęściej poprzez elektywne cięcie cesarskie. Nie po to pokonanych zostało tyle potencjalnych zagrożeń od samego początku, aby teraz ryzykować pojawienie się komplikacji mogących wystąpić przy porodzie naturalnym (jakby podczas cięcia było ich mniej – a jest 4-krotnie więcej). Wobec tego ciąże po in vitro generują wzrost odsetka cięć cesarskich nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. A poród poprzez cięcie cesarskie to nic innego, jak operacja ginekologiczna. Powszechna, owszem, ale niepozbawiona ryzyka związanego z powikłaniami pooperacyjnymi (krwotok, zakrzepica, zator, zakażenie, przecięcie moczowodu, zrosty, niedrożność jelit). Nie mówiąc już o dłuższym okresie rekonwalescencji. Ponadto mimo, iż często zapewniani jesteśmyo równorzędnym rozwoju dzieci poczętych naturalnie i przy pomocy Technik Wspomaganego Rozrodu, prowadzone na ten temat badania ukazały większe ryzyko występowania wad wrodzonych (m.in. ubytek w przegrodzie serca, rozszczep wargi i podniebienia, zarośnięcie przełyku lub odbytu,) u płodów po in-vitro aż o 37%. Często skutkuje to wcześniejszym zakończeniem ciąży z wyboru lub spontanicznie rozkręcającą się akcją skurczową przed terminem porodu – około 41% dzieci poczętych drogą in-vitro to dzieci urodzone przedwcześnie. Kolejnym powikłaniem często jest również niska waga urodzeniowa dziecka rodzonego w terminie porodu. Dzieci poczęte drogą pozaustrojową są również dwukrotnie częściej narażone na wystąpienie mózgowego porażenia dziecięcego. W ogólnym rozrachunku występowania wad wrodzonych, wśród noworodków poczętych naturalnie to około 4,2%, natomiast wśród dzieci po in vitro – aż 9%, czyli ponad dwa razy więcej. Wobec powyższych danych techniki wspomagania rozrodu mogą być rozpatrywane jako potencjalnie szkodliwe dla dziecka poczętego tą drogą.
In vitro, choć jest metodą zaawansowaną technicznie, ma nadal niewielki stopień powodzenia, wahający się między 21-30 %. Jednak według American Society for Reproductive Medicine (ASMR) zaledwie około 7,5 % wszystkich embrionów ma szansę urodzić się żywymi.
Ze stricte medycznego i technicznego punktu widzenia należy wprost przyznać, iż Techniki Wspomaganego Rozrodu, nazywane powszechnie (choć nie do końca poprawnie) jako po prostu „in-vitro”, nie leczą problemu niepłodności. Owszem, mogą wspomóc zapłodnienie naturalne (inseminacja), w większości przypadków jednak koncentrują się na zastąpieniu zapłodnienia naturalnego zapłodnieniem pozaustrojowym, czyli poza organizmem, na zewnątrz ciała, „na szkle”. Nazywane są „leczeniem niepłodności”, gdyż – według Światowej Organizacji Zdrowia – likwidują bezdzietność, postrzeganą jako objaw choroby, którą w tym rozumieniu staje się niepłodność. Jednak niepłodność ciężko uważać za chorobę samą w sobie – jest ona raczej skutkiem, objawem nieprawidłowości
w funkcjonowaniu organizmu kobiecego, męskiego bądź obojga jednocześnie, związanego z trudnościami w poczęciu dziecka lub utrzymaniu ciąży, które należy skutecznie zdiagnozować i leczyć. A tu niezastąpiona zostaje NaProTechnologia. 🙂